Czerwony Trybunał i anarchiści z 3 % POparciem

„Demokracja demokracją, ale ktoś musi tym krajem rządzić” (cyt. z filmu Zanussiego pt. "Kontrakt"). I dokładnie taki ład ustrojowy mamy dziś w Polsce. Absolutnie każda decyzja wybranego przez większość Polaków Sejmu, Senatu, Rządu, samorządu terytorialnego czy Prezydenta RP może dziś być przekreślona decyzją piętnastoosobowego gremium. De facto oznacza to dyktatorską władzę o zakresie większym od władzy monarchów doby oświeconego absolutyzmu.
Skąd oni się wzięli?
Najstarsze demokracje, takie jak Wielka Brytania czy USA nigdy nie miały niczego w rodzaju Trybunału Konstytucyjnego. Każdego rodzaju zastrzeżenia do decyzji parlamentów rozstrzygane są po prostu przez niezawisłe sądy. Śledząc historię Trybunału wywodzącego się z najmroczniejszych lat PRL-u trudno nie dojść do wniosków o rzeczywistym celu powołania tej instytucji. Trudno przypuszczać, by w czasach rozjeżdżania strajków czołgami, strzelania do ludzi na ulicach i zamykania w więzieniach tysięcy działaczy związkowych reżim walczący o umocnienie swej władzy budował instytucje naprawdę mające służyć wolności obywateli. Po paru latach przygotowań aktywność tego tworu rozpoczęła się w momencie poprzedzającym uruchomienie transformacji ustrojowej.
W 1986 r. reżim wprowadził liberalizację mediów i złagodził represje, rok później Sejm PRL zaczął uchwalać prawo umożliwiające uwłaszczenie nomenklatury i złodziejskie prywatyzacje. Kolejnym krokiem była słynna ustawa Wilczka z roku 1988, długo przed Okrągłym Stołem i wyborami czerwcowymi dająca Polakom nieskrępowaną możliwość prowadzenia działalności gospodarczej. Tę najjaskrawiej antysocjalistyczną reformę wprowadzał rząd, którego premierem był jeden z najzacieklejszych obrońców komunistycznych interesów i głównych architektów stanu wojennego – Mieczysław Rakowski. Prawdziwymi jej beneficjentami mieli być bowiem ci, którzy do działalności gospodarczej na wielką skalę byli przygotowani, czyli postkomunistyczna nomenklatura – jedyna dysponująca kapitałem grupa społeczna PRL-u. Dokonywana na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ustrojowa transformacja, w której co prawda zakres wolności ogółu obywateli się poszerzył, ale finansową elitą stać się miał przejmujący narodowy majątek wczorajszy reżim „przypudrowany” częścią zbratanej z nim opozycji, była skomplikowaną operacją o dużym stopniu ryzyka.
Ten szwindel wszechczasów mógł się wymknąć spod kontroli np. w wyniku wolnych wyborów. Złożoną i wieloetapową operację zabezpieczał aparat propagandy – nie tylko nietknięty kadrowo, ale uwiarygodniony dokooptowaniem do niego tych byłych opozycjonistów, którzy stwierdzili, że bliżej im do Jaruzelskiego i Kiszczaka, niż do Solidarności. Główne zabezpieczenie operacji stanowił jednak Trybunał Konstytucyjny – powołany w stanie wojennym organ, który swą aktywność zaczął w momencie uruchomienia procesu ustrojowej transformacji a wyposażony w konstytucyjne prawo zablokowania absolutnie każdej decyzji Parlamentu czy Prezydenta RP i zastopowania każdej woli nawet zdecydowanej większości Polaków. 
Trybunał Konstytucyjny, wymyślony w stanie wojennym przez Jaruzelskiego i innych strażników sowieckiego panowania musiał jak pod soczewką skupić w sobie wszystkie wykwity antydemokratycznych patologii.  Dziś jest broniony przez sitwę http://www.wprost.pl/ar/527465/Kwasniewski-o-liscie-ws-TK-To-inicjatywa-Komorowskiego/

http://www.wprost.pl/ar/527466/Marek-Jakubiak-Sedzia-Rzeplinski-milczal-bo-mial-interes-czy-nie-wiedzial-co-sie-dzieje/

Gazeta Polska - Strefa Wolnego Słowa